Jeszcze raz zachęcam do przeczytania 20 tomu Sagi o Ludziach Lodu pt. "Skrzydła kruka".
W przepojonej smutkiem dolinie, daleko w Alpach Transylwańskich, u stóp przerażającej twierdzy leżało zapomniane miasteczko. Wielu zabłąkało się w te okolice i nigdy już ich później nie widziano.
Przybyli tu także Heike Lind i jego towarzysze, Mira i Peter. Odkryli, że ludność miasteczka z dawien dawna żyje w ciągłym strachu, i ma to związek z mieszkankami twierdzy: księżniczką Feodorą i piękną jak z bajki Nicolą...
Cytat: Obudził się z wrażeniem, że w komnacie unosi się jakiś dziwny zapach.
Szare światło poranka sączyło się przez pomarszczoną szybę małego okienka, delikatnie oświetlając przeciwległą ścianę. Nicola jeszcze spała, głęboko zakopana w poduszki.
Na miłość boską! pomyślał. Mieliśmy przecież wyruszyć! Musimy się spieszyć!
W komnacie jednak znajdowało się coś obcego, coś, co go obudziła.
Szeleszczący, ledwie słyszalny dźwięk... Dochodził od strony ściany z gobelinem.
Yvesa zdjął przedziwny lęk, nieodparta, gwałtowni chęć ucieczki.
Nie może zbudzić Nicoli, zanim nie dowie się, co się wokół niego dzieje. Nie chciał jej niepotrzebnie straszyć.
Kiedy ostrożnie usiadł i zwiesił nogi nad krawędzie łoża, zauważył jeszcze jedną, bardziej zdumiewającą okoliczność. Nadal był - jeśli można tak powiedzieć - zdolny do kochania. To prawda, w ciągu nocy zwrócił uwagę, że siła jego męskości zdawała się niewyczerpana, ale spodziewał się, że zmęczenie, a później sen położą kres jego podnieceniu. Ale nie, tak się nie stało.
Choć, naturalnie... to przecież powszechnie znani fenomen poranny, wkrótce więc ten stan ustąpi.
Gorzej przedstawiała się sprawa z tym, co działo się przy gobelinie.
W komnacie było zbyt ciemno, by mógł rozróżnić szczegóły. Ale tam wyraźnie coś było.
Z lękiem przypomniał sobie, z jaką łatwością tkanina odsuwała się od ściany. A drzwi ukryte za nią... Może od tamtej strony dało się je otworzyć?
Gniew zazdrosnej kobiety jest niebezpieczniejszy niźli wszystko inne na ziemi, wiedział o tym z doświadczenia. Yves był we Francji bardzo popularnym mężczyzn. Kobiety, które czuły się przez niego pominięte lub oszukane, często wyładowywały swój gniew na nim lub jego aktualnej wybrance.
Musiał ochronić Nicolę.
Nie mógł tego uczynić nagi i bez broni. Po omacku szukał swej garderoby i korda, zanim jednak je odnalazł, zamarł w półruchu i stanął jak skamieniały ze wzrokiem utkwionym w gobelinie.
Tam, wysoko na ścianie, między twarzą myśliwego a rogami jelenia, znajdowało się coś, co poruszało się - -zesuwało po tkaninie. I nagle z szumem oderwało się je ściany, uderzyło o jego twarz i upadło na łoże.
- Nicola - szepnął Yves przerażony.
Nadal nie mógł zobaczyć, co to jest, ale zakładał, że ma do czynienia ze zwierzęciem.
- Nicolo!
Dziewczyna nie budziła się. W geście rozpaczy zerwał z niej przykrycie.
Nic więcej nie zdążył uczynić, gdyż owo coś ze straszliwym szelestem rzuciło się na niego, oplatając go taj ciasno, że całą energię musiał skoncentrować na obronie przed lepkim, duszącym uściskiem.
Teraz Yves rzeczywiście bliski był utraty zmysłów z przerażenia. Krzyczał bezradnie, rozdzierająco, walił rękami na oślep, walczył z całych sił, chcąc się uwolnić i uciec.
Albowiem teraz zobaczył.
Półmrok świtu nie skrywał już przed nim tego, co rozgrywało się w tej komnacie grozy.
- Nicolo! - wrzasnął oszalały z przerażenia. - Nicolo!
To coś legło mu na ustach i zdusiło krzyk. Oplotło uniemożliwiając zaczerpnięcie powietrza. Rozpaczliwym wysiłkiem udało mu się to pochwycić, oderwać i odrzucić daleko od siebie.
Do łoża już się nie zbliżał. Uciekał, nie oglądając się na Nicolę. Jedyne co mógł robić, to ratować własną skórę. Serce waliło mu w piersi, jakby miało zaraz ją rozsadzić. Wytoczył się przez drzwi bez ubrania i broni, mając przed sobą jeden, jedyny cel: uciec, uciec jak najdalej!
Potykając się, z dławiącym szlochem w gardle biegi przez galerię.
W tym samym momencie usłyszał przerażający syk tego, co go ścigało, poczuł, jak śmignęło mu nad głową i znalazło się na końcu galerii przed nim. Szszuuu, i znów zawisło mu na szyi.
Yves charczał i wrzeszczał, rozpaczliwie walczył ze straszliwym przeciwnikiem, aż wreszcie zdołał się wyrwać. Zatrzasnął drzwi do galerii za sobą, ale nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, zapomniał, którędy szli poprzedniego wieczoru.
Biegnąc na oślep mijał komnatę za komnatą, pędził korytarzami, skręcał. Przez małe okienka nadal wpadało zbyt mało światła, by mógł się rozeznać, gdzie jest.
Zatoczył się pod jakieś drzwi i otworzył je mocnym szarpnięciem.
Zbyt późno uprzytomnił sobie, że ledwie widoczne rzeźbienia na płycie odrzwi wskazywały, iż prowadzą one do tajemnych kobiecych komnat.
Natychmiast usiłował wydostać się stamtąd, lecz drzwi się zatrzasnęły. Nie pomogło szarpanie i ciągnięcie, nie dawały się otworzyć.
No, cóż, w każdym razie uchronił się od tego okropieństwa! Stąd na pewno nie było innego wyjścia, chyba że połączenie z pokojami dla służby.
Służba! Cóż za cudowne słowo! Oni go uratują...
Oczy powoli przywykły do panujących tu ciemności Szedł dalej, minął jeszcze jedne drzwi i wszedł do...
Ale co tam leży pod następnymi drzwiami? Tymi, które z pewnością muszą prowadzić do wyjścia?
To człowiek! Człowiek wpatrujący się w przestrzeń pozbawionymi życia oczami. Uduszony, martwy, z paznokciami zdartymi do krwi o drzwi...
Nagi, ze znakami na skórze pozostawionymi jakby przez zaciśnięte, cienkie sznurki... Ze swą męską dumą w pełnej gotowości. Dokładnie tak samo jak on! Pomimo opętańczego strachu, mimo męczącej ucieczki korytarzami twierdzy jego męskość nadal przedstawiała się imponująco. Niepojęte, to... to... Słabe światło wschodzącego słońca wydobyło z mroku twarz leżącego mężczyzny.
- Stryju! - krzyknął Yves w przypływie bezdennej rozpaczy.
Coś z szumem opuszczało się z belek na suficie... |